Wciąż nie ma wyroku sądu

Starogard Gdański. Znęcanie nad pacjentami w szpitalu psychiatrycznym. Wciąż nie ma wyroku

W 2009 roku w w Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Starogardzie Gdańskim powstał oddział psychiatrii sądowej o wzmocnionym zabezpieczeniu dla nieletnich. Jego celem było niesienie pomocy młodzieży z zaburzeniami psychicznymi, uzależnieniami oraz tym, którzy znaleźli się w konflikcie z prawem. W programie „Uwaga!” TVN opisano przypadek Norberta, który był wówczas pacjentem oddziału. Trafił tam z powodu uzależnienia od alkoholu. Norbert i jego matka wspominali w rozmowie z dziennikarzami:

Rodzice odwiedzali mnie raz w miesiącu na 15 minut, to był maksymalny czas, kiedy można było się spotkać. Odbywało się to pod nadzorem kamery i personelu.
Dziwiliśmy się, że każde odwiedziny, pomimo że jest to szpital, są ustalane przez panią ordynator. Uznaliśmy, że widocznie ma to jakiś efekt terapeutyczny. Ale kiedy syn zaczął opowiadać o stosowanych karach, pomyśleliśmy, że coś zaczyna być nie tak.

Uwagę rodziców Norberta zwróciły dość brutalne techniki radzenia sobie z pacjentami, które były stosowane przez personel oddziału. Zauważyli, że zadają im niepotrzebne cierpienie:

Kolega z pokoju podczas spaceru po korytarzu machał rękami i zauważyła to ordynator. Związali mu ręce na tydzień, żeby się nauczył chodzić jak człowiek. Jak ordynator weszła na oddział i któryś z pacjentów nie zdążył otworzyć jej drzwi, to dostawał karę za to, że przed kobietą nie otworzył drzwi. To było przykładowo pięć godzin stania, albo zastrzyki z soli fizjologicznej. Jeżeli zastrzyków otrzymywało się kilkadziesiąt czy kilkaset, to było to bolesne, bo wszystko było opuchnięte, fioletowe, pojawiały się skrzepy. Jak nie było gdzie kłuć na pośladkach, to kłuli pod nogami.

Fotografia poglądowa

Matka Norberta twierdzi, że ze strachu przed eskalacją przemocy wobec dzieci nikogo nie informowała o sytuacji:

Ale nie mogłam nic zrobić. Z nikim nie rozmawialiśmy, baliśmy się, bo jakakolwiek ingerencja odbijała się na dzieciach. Ale już wtedy podjęliśmy decyzję, że spróbujemy go stamtąd wyciągnąć.

Szukanie zapalniczki

Rodzice chłopca poprosili sąd o zmianę ośrodka terapeutycznego. Nie przedstawili mu jednak prawdziwych powodów tej prośby, w związki z czym nie zgodził się na przeniesienie Norberta. Został więc na dłużej pod wątpliwą opieką ordynator szpitala. Norbert opisał, co spotkało tam jego oraz innych pacjentów:

Podczas odwiedzin któryś z rodziców przekazał pacjentowi paczkę papierosów i zapalniczkę. Papierosy zostały skonfiskowane, a zapalniczka przez któregoś z pacjentów została wyrzucona przez okno. Pani ordynator wpadła na pomysł, że trzeba koniecznie znaleźć zapalniczkę, bo może dalej znajdować się na oddziale. Jako jedną z form kary wszyscy chłopcy, którzy tam byli, mieli zrobione lewatywy w celu znalezienia zapalniczki. Pacjenci, którzy się buntowali, byli doprowadzani przez salowych na siłę. Wykręcano im ręce, doprowadzano do pomieszczenia, gdzie ordynator stała w rękawiczkach i wykonywała badanie.

Z relacji rodziców Norberta wynika także, że po oddziale chodziły dzieci, które były w starych i wyraźnie zużytych ubraniach. Zdarzało się także, że nosiły tabliczki z napisem „kłamca” lub „złodziej”. Niektóre z nich przez cały czas pobytu Norberta w szpitalu były zamykane w izolatce. Pani Krzysztofa wspomina, jak jedną z pacjentek potraktował pielęgniarz:

Ona była uderzona. On poszedł wyłączyć wszystkie kamery, wszedł na oddział, pociągnął ją za włosy, ona upadła na ziemię, a on ją kopnął. Przez cały korytarz ciągnął ją za włosy do izolatki. To około 70 metrów. W izolatce została przypięta pasami, w formie krzyża. Założył jej chustę na twarz, żeby nic nie widziała. Tak leżała przez parę dni. W izolatce spędziła około pięć miesięcy. Była wypuszczana raz na dwa dni, po to, żeby posprzątała po sobie odchody, które zrobiła w łóżku. Najgorsze były sytuacje, kiedy ona miała okres. Proszę sobie wyobrazić, jaki jest przez to zapach na oddziale. Miała odleżyny, odparzenia od moczu, kału, okresu.

Norbert twierdzi, że pacjenci skarżyli się na takie zechowanie personelu, ale nikt nie chciał im uwierzyć.


Brak wyroku

Po długim czasie rodzicom udało się zabrać syna ze szpitala. Kilka miesięcy potem rzecznik praw dziecka otrzymał anonimową informację na temat tego, co się tam dzieje. Władze placówki zwolniły wtedy ordynator Annę M., a sprawą zajęła się prokuratura. Poszkodowane w niej są 42 osoby. W efekcie prowadzonego śledztwa, trzem osobom przedstawiono zarzuty znęcania psychicznego i fizycznego - ówczesnej ordynator Annie M. oraz dwóm pielęgniarzom. Grażyna Wawryniuk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gdańsku poinformowała:

Chodzi o podejmowanie bezpodstawnych decyzji o przedłużaniu stosowania unieruchomienia i izolacji, karanie przez długotrwałe utrzymywanie w pozycji stojącej, polewanie zimną wodą z prysznica, ograniczanie kontaktów z członkami rodziny. W przypadku dwóch pacjentów to decyzja o wyprowadzeniu w piżamie i boso na śnieg i mróz. Chodzi też o nadmierne stosowanie iniekcji, w tym iniekcji placebo. Poniżanie, w tym przyczepianie karteczek obraźliwych dla danej osoby.

Po pięciu latach postępowania skierowano do sądu akt oskarżenia – sprawą zajął się Sąd Rejonowy w Starogardzie Gdańskim. Jednak oskarżeni wciąż nie usłyszeli wyroku, chociaż od ujawnienia sprawy mija już dziesięć lat. Problemem jest tutaj wyjątkowo duża i trudna do przesłuchania liczba świadków - prokurator powołał ich 112. Lekarka, która pełniła pełniła funkcję ordynatora wciąż nie ma zawieszonego prawa do wykonywania zawodu i pracuje dalej jako psychiatra. Norbert, który wiele wycierpiał z jej strony, mówił dziennikarzom "Uwagi!":

Chciałbym, żeby była sprawiedliwość. Tak jak ja ponosiłem bardzo surowe konsekwencje, chciałbym żeby personel, który się tego dopuścił też poniósł konsekwencje. Jakiekolwiek.

2023 Spokeo - Wszelkie prawa zastrzeżone

Portal należy do wydawcy SPOKEO